piko piko
1773
BLOG

Jak zadowolić kobietę - część pierwsza

piko piko Rozmaitości Obserwuj notkę 31

- Kochanie… - dobiegł mnie głos z łazienki.

- Tak najdroższa,

- wiesz, jak byłeś w wodzie, to dowiedziałam się od sąsiadów, że jest fajny klub w Magaluf.

- No i …- wymamrotałem leżąc na brzuchu, bo plecy miałem lekko spalone.

- Co byś powiedział na wieczorną wyprawę? Dawno nie zabierałeś mnie na tańce.

Chwilę się zastanawiałem co powiedzieć, ale nic sprytnego nie przychodziło mi do głowy.

- Może jutro, dziś jestem wykończony słońcem i plażą. Pójdziemy wieczorem do jakiejś kafejki z muzyką, będzie miło, zobaczysz …

Wyszła z łazienki mając tylko turban z ręcznika na głowie.

- W kafejce to byliśmy wczoraj, a dziś pójdziemy na tańce… - mówiąc to wykonała jakąś ciekawą figurę taneczną. Patrząc na jej lekko złociste ciało z jędrnymi, białymi trójkącikami i krągłościami, wstałem z łóżka i próbowałem ją złapać. Ręcznik zsunął się z głowy, część włosów zakryła trójkąciki, część przykleiła się do pleców.

- a może byśmy potańczyli tu i teraz, - zamruczałem jej do ucha. Wyśliznęła się z objęcia – musiała być czymś pokremowana - i mówiąc ze śmiechem,

- najpierw obowiązek , potem przyjemność – uciekła do łazienki, dodając - poza tym jak widzę, to nie jesteś wykończony a z plecami to przesadzasz.
 


 
- Tu masz ubranko, nie możesz wyglądać jak łajza plażowa.

Nawet nie próbowałem specjalnie protestować. Zacząłem wkładać długie białe spodnie, które zawsze były za ciasne i kolorową koszulę, której nie cierpiałem. Przy półbutach wyraziłem tylko lekkie zdziwienie – czy to konieczne, jest upał, może sandały wystarczą? Odpowiedź była krótka -  konieczne.

Tak przystrojony usiadłem i patrzyłem jak robi makijaż. Na pytanie - czy może nie za agresywny - stwierdziła, że się nie znam i najlepiej jakbym wstał, bo się pogniotę.

- Basieńko, przecież będziemy jechać samochodem, a na stojąco nie potrafię prowadzić. I tak się pogniotę. Popatrzyła jak na wariata,

- no przecież wiem, że na stojąco nie potrafisz, ale teraz nie musisz siedzieć, nieprawdaż? Wstań, będziesz mniej wymiętolony. Wstałem.
 



Wakacje na Majorce mile wspominam. Plaże, błękit morza jak z pocztówek, góry, zatoki, krajobrazy, przyroda. Dodatkowo możliwość ciągłego obcowania z żoną dodawała kolorytu i niezapomnianych emocji.

W zasadzie byliśmy turystami z gatunku niespokojnych, poszukujących ciekawych miejsc, lubiliśmy zbaczać z utartych szlaków, zaleganie na piachu to raczej nie ten typ rozrywki.

W jednym różniliśmy się jednak istotnie, ona potrzebowała kontaktu z ludźmi, lekkiego zamętu, ruchu. Ja odwrotnie. Naszą wycieczkę do dyskoteki BCM Planet Dance, największej tancbudy na wyspie, potraktowałem jak jedno z doświadczeń na naszej wspólnej drodze.
 



Taniec dla mnie to po pierwsze atmosfera, nastrój i muzyka, kontakt fizyczny z partnerką. Nie jestem koneserem disco, wytrząsania się w rytm mechanicznego, monotonnego jazgotu, tłumów i hałasu.

Z trafieniem do klubu nie było problemu, po pierwsze sznurek samochodów wskazywał kierunek, po drugie jednostajne głuche buum, duup, duup, łubudu określało z grubsza lokalizację.

Zaparkowanie i zakup biletów zajęło tylko czterdzieści minut i już mogliśmy ruszyć w wir szaleńczej zabawy. Na bilecie napisali, że w jego cenie jest welcome drink. Ok pomyślałem, chociaż jeden drink w cenie, resztę sobie kupię, bo na trzeźwo to ja tego nie zniosę.

Wnętrze było wielkie, wypełnione monstrualnym hałasem, błyskaniem kolorowych światełek i stroboskopów. Wyglądało, że osób było jeszcze niewiele, a może po prostu gubiły się w tej hali. Głównie to były panienki, ubrane wyzywająco z makijażem przy którym to co zrobiła sobie moja kobita to szczyt umiaru. Samców było jak na razie niewielu. Nikt nie tańczył. Większość tłoczyła się przy barze zapewne po swoje welcome drinki. Po dopchaniu się do lady daliśmy bilety i barman ze zręcznością małpy zaczął montować poczęstunek. Pobrał szklankę, następnie wyrzucił ją w powietrze nadając jej ruch obrotowy. W momencie lądowania w jego ręku była już napełniona lodem i jakimś płynem, po czym podał ją z alfonsowatym uśmiechem i zajął się następnym gościem. Po dokładnym obejrzeniu drinka stwierdziliśmy, że szklanka o średnicy 5 cm i wysokości 18 cm była wypełniona dwoma walcami lodu o średnicy 4,9 cm i wysokości 7 cm każdy. Alkoholu w nim raczej nie było.
 



Po dłuższym czasie wnętrze hali wypełniło się prawie na maksa i tłum zaczął tańczyć, to znaczy lekko falować w rytm dźwięków. Próbowaliśmy też to robić, ale jakoś nam nie szło. Oczywiście była to moja wina. Próbowałem tłumaczyć się bólem głowy – tak jak czasami ona. Nie zostało to przyjęte do wiadomości, a było prawdą.

Coraz częściej musieliśmy wychodzić na patio by ochłonąć od hałasu. Niestety porozmawiać się nie dało, bo niewiele słyszeliśmy z naszych słów. Staliśmy obserwując zachowania uczestników zabawy, co było też ciekawym zajęciem.

Właśnie zamierzałem wykrzyczeć małżonce do ucha propozycję opuszczenia lokalu, gdy wskazała mi napis na plakacie: każdy uczestnik dzisiejszej zabawy otrzyma firmową koszulkę.

- Super, bierzemy koszulki i chodu stąd.

Niestety była tam informacja napisana małym druczkiem -dla klientów, którzy nie wyjdą przed 3:00.



Powrót do hotelu odbywał się w ciszy. Około 3:30 znaleźliśmy się w łóżku. Żadnych dodatkowych atrakcji już nie było w programie.

Wypłowiałą koszulkę z kostropatym napisem BCM mam do dziś jako dowód mojego oddania i poświęcenia.

 

piko
O mnie piko

Jaki jestem? Normalny - tak sądzę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości