piko piko
2434
BLOG

Ambasadorów dwóch

piko piko Polityka Obserwuj notkę 20
W poprzedniej notcepiko.salon24.pl/503562,smolenscy-aktorzy-sceny-scenariusze  został popełniony drobny formalny błąd związany z funkcją ambasadora w Moskwie. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło (czy aby zawsze i na pewno?).
Autor napisał nową notkę w której przygląda się bliżej działaniom  aktorów  na Smoleńskiej scenie w dniu10.04.2010. Role pierwszoplanowe jako dyplomaci o najwyższym statusie pełnili:

Jerzy Bahr - taki zwykły ambasador w Rosji pełniący obowiązki w okresie 2006-2010

Tomasz Turowski - Ambasador Tytularny, od 15 lutego 2010 roku piastował funkcję kierownika wydziału politycznego Ambasady RP, otrzymał od ówczesnego ambasadora zadanie udziału w przygotowaniu wizyt w Katyniu zarówno premiera Donalda Tuska 7 kwietnia 2010 r., jak i prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia 2010 r.

Sprawę pompatycznej nazwy rzecznik MSZ Marcin Bosacki wyjaśnił: "Nie należy nazywać pana Tomasza Turowskiego Ambasadorem Tytularnym w Moskwie. Ambasador tytularny nie jest funkcją czy stanowiskiem, a najwyższym stopniem dyplomatycznym."

Ciekawe czym sobie zasłużył pan Turowski na najwyższy stopień w dyplomacji. Czy oni w tym MSZ och....li - nie sprawdzają przeszłości swoich pracowników. :))) To żart oczywiście, zważywszy że :

1989 - 1993 Krzysztof Skubiszewski - TW Kosk
1993 - 1995 Andrzej Olechowski - TW Must
1995 - 1997 Dariusz Rosati - TW Buyer
1997 - 2000 Bronisław Geremek - TW zarejestrowany w ZSKO
2001 - 2005 Włodzimierz Cimoszewicz - TW Carex
2005 - Adam Rotfeld - TW Ralf, Raud, Serb

Wracając do wizyty delegacji z Prezydentem na czele, p.  Bahr był - bo ranga wizyty wymagała obecności ambasadora prawdziwego, p. Turowski był -  urzędnik operacyjny, formalności i w ogóle takie różne sprawy. Zwłaszcza "takie różne sprawy".

Przyjemnej lektury - piko
 
Zezorro says:
 
Ambasadorów dwóch

W poprzednim artykule zwrócono uwagę na istotny błąd, w którym miałem pomylić ambasadorów Turowskiego i Bahra. Otóż popełniłem błąd, który czyni przeciętnie uważny i wykształcony nawet czytelnik, ale – i to ważniejsze – wyciągnięte wnioski są całkowicie prawidłowe, bowiem – zgodnie ze złudzeniem pobieżnego czytelnika – dwaj ambasadorowie działali jak bliźniaki, zamiennie, a właściwiej – symetrycznie.

Aż dziw bierze, że na tę rzucającą się w oczy, wręcz rażącą anomalię, poza może wytknięciem niewiarygodnej kariery ambasadora Turowskiego, nie zdobył się przez trzy lata żaden z „analityków”, dyżurnych „autorytetów”, czy „dziennikarzy śledczych”, którzy na Smoleńsku utłukli pokaźną bibliotekę książek, filmów i innych publikacji, lecz na światową anomalię dwóch czynnych ambasadorów na miejscu rzekomej katastrofy lotniczej patrzą oczyma ślepca na Giocondę. Właściwie i racja, Smoleńsk składa się wyłącznie z samych aberracji i niemożności, więc jeszcze jedna nie robi żadnej różnicy. Z punktu widzenia prawa jednak robi zasadniczą, bo można z tej anomalii wyciągnąć daleko idące wnioski – aż dech zapiera, że takie rzeczy leżą sobie całkiem jawnie i nikt nimi się nie zajmuje, aż powoli zaczynasz się do tego przyzwyczajać, sądząc z poprzednich odcinków.

Po co sztuka z dwoma bliźniakami

Aby zorientować się, czy anomalia ma charakter przypadkowy, wystarczy przyjrzeć się jej obiektom. Otóż mamy rankiem w dniu tragedii na smoleńskim lotnisku woj-skowym XUBS dwóch, równorzędnych wg prawa dyplomatycznego ambasadorów RP: Tomasza Turowskiego, TW Orsom oraz regularnego ambasadora Jerzego Bahra. To nie jest żadna teoria spiskowa, tylko bezsporny fakt, potwierdzony oficjal-nymi dokumentami. Obydwaj „skleili się” do jednej funkcjonalnej postaci w poprzednim artykule, boć ich zakres kompetencji [identyczny] oraz obecność w jednym miejscu i czasie czyni takie „sklejenie” całkowicie naturalnym i oczekiwa-nym. Tak miało i musiało się stać w umyśle nawet bystrego, ale nie studiującego szczegółów widza i czytelnika.

Tomasz Turowski znany jest z tego, że biegał w okolicy pobojowiska i odstręczał wszystkich potencjalnych świadków i reporterów przed zbliżaniem się do niego. Został on w trybie pilnym zatrudniony w MSZ w marcu 2010 i od razu wysłany na placówkę do Moskwy, aby przygotować wizytę delegacji rządowej [7.04] oraz prezydenckiej [10.04] w Katyniu. Co prawda jego kwalifikacje oraz formalne stanowisko były niższego szczebla, jednak – na mocy jakiegoś specjalnego polecenia, sprzecznego z pragmatyką służbową, zatem pochodzącego niechybnie od samego ministra SZ Sikorskiego – otrzymał pompatyczny tytuł ambasadora tytularnego, który jako żywo przypomina złote czasy cesarstwa, jednak żadnym żartem z historii, ani przypisem z Gogola nie jest. Pan Turowski był pełnoprawnym ambasadorem, zajmującym się tylko organizacją wizyt katyńskich. Skoro on się nimi zajmował, to nie zajmował się nimi drugi ambasador, to elementarne watsonie.
Dlaczego zatem na miejscu był także ambasador Bahr, skoro wszystko tak pięknie zorganizował kolega Turowski? Dobre pytanie, wrócimy do niego niebawem. Tymczasem naszkicujmy postać ambasadora Jerzego Bahra, zacnego ambasadora regularnego, którego znamy – w przeciwieństwie do pana Turowskiego, który to starannie unika kamer i mikrofonów – z przekazów telewizyjnych, w których siwy pan relacjonuje wstrząśnięty wydarzenie. On też opowiada mrożące krew w żyłach bajdoły, jak to ze swoim wspaniałym kierowcą Kwaśniewskim przedziera się przez ruskie wertepy, między walącymi się ruderami hangarów i magazynów, by wylądować przed jakimś wzgórkiem ok. 150 m od pobojowiska, z którego to miejsca miał meldować swojemu przełożonemu telefonicznie, na żywo, iż „nie widać śladów życia”. To on stwierdza, że z z pobojowiska unosiły się dymy ognisk, jak „na karto-flisku jesienią”. Opowieści o samochodowych rajdach Bahra po okolicy nie zgadzają się co prawda ani z topografią terenu, którą przestudiowałem dokładnie na mapach [co kosztowało miesiące ślęczenia, więc niech mi tu żadne podniecone hieny nie paplają o szacunku dla siwej głowy], wyliczając trasy rzekomych przejazdów i synchronizując ich czasy z z relacjami innych świadków, w tym urzędnika kancelarii prezydenckiej, który rzekomo z ambasadorem brał udział w samochodowym tour de aerodrome, ale nie zauważył jego obecności w aucie ani Bahr, ani Kwaśniewski.

Skoro mamy dwóch ambasadorów, a każdy z nich najwyraźniej wypełnia inne funkcje, co widać z przydzielonych zadań oraz obecności w mediach, to znaczy że metoda „na bliźniaka” polega na prowadzeniu równolegle dwóch operacji przez dwie osoby, dwa współpracujące ośrodki, których oni najpewniej są wysłannikami.

Egzotyczny ambasador tytularny Turowski

Minister Sikorski musiał mieć poważny powód do wyznaczenia barwnej postaci Tomasza Turowskiego, znanego od lat w kartotece wydziału kościelnego SB pod pseudonimem Orsom. Turowski miał rzadki przywilej przebywania na placu św. Piotra w chwili, gdy Ali Agca strzelał do Jana Pawła II. Był wówczas w sutannie jezuity, bo pod okiem SB wstąpił do zakonu, skąd meldował o swoich odkryciach i byłoby całkowicie nieprawdopodobne, gdyby tak cenny agent nie został wykorzys-tany w przygotowaniu tego zamachu [naturalnie jeśli maczała w tym palce Moskwa, o czym jestem przekonany]. Oto po latach znów widzimy dzielnego agenta, znów w czynnej służbie bezpieki, na gościnnej rosyjskiej ziemi, już nie tylko jako skromnego obserwatora, ale odpowiedzialnego za organizację wizyty prezydenta. I znów tragedia!

Nie byłoby może całego zamieszania, gdyby nie bezsporny fakt, że obydwa ambasa-dorskie bliźniaki były na XUBS. Ambasador – nazwijmy go egzotyczny – organizu-jący całość i regularny, pojawiający się w telewizji, nobliwy siwy pan. Pierwszy organizuje wszystko, na przykład przepędza reporterów i konferuje z gubernatorem Antufiewem, drugi nie robi niczego, ogląda „kartofliska”, jeździ na przełaj po Smoleńsku i pokazuje się w telewizji.

Dyskretny urok bliźnięctwa

Mamy zatem naszkicowane sylwetki, pora zająć się konkretami. Co istotnie robi dwóch ambasadorów na miejscu zdarzenia, w krytycznym czasie, bo skoro obydwaj są ambasadorami, co prawda jeden z nich egzotyczny, ale cóż począć - to chyba jedyny znany przypadek, gdzie dwóch aktywnych ambasadorów sobie z całkowitym spokojem, jak to bliźniaki, działa w tym samym miejscu i czasie i jakoś im się kompetencje nie mylą, a co gorsza przez trzy lata żaden tuz dziennikurestwa tym zdumiewającym zjawiskiem dyplomatycznym ani się nie zadziwi, ani o nim nie zająknie. To jest dopiero zonk szanowny czytelniku ich uczonych produkcji!

Mamy zatem dwóch bliźniaków ambasadorskich, jak to mawiał porucznik Colombo: dwa grzyby w barszczu, więc na pewno jest zagadka kryminalna. Żeby dojść do zleceniodawców, przyjrzyjmy się detalicznie, co robią.
Ambasador regularny właściwie nic nie robi, tylko konferuje telefonicznie z ministrem Sikorskim i jeździ limuzyną w nieustalonym towarzystwie, po nieznanych szlakach [nie da się uzgodnić na mapie]. Poza tym występuje w telewizji, załamuje ręce, powiewa siwym włosem na cmentarzu i potwierdza słowa ministra Sasina, że „prezydenta nie ma z nami”. Jednym słowem jest wygodnym figurantem, nic nie robi, nic nie wie, nic nie może zepsuć. Odpowiada bezpośrednio przed ministrem Sikorskim, do którego składa naoczny meldunek z miejsca, na czym jego aktywność się kończy. Możnaby powiedzieć, że tego poranka ambasador Jerzy Bahr, choć jego tytuł tego nie przewidywał, pełnił faktycznie rolę swego bliźniaka, ambasadora tytularnego.

Nie mogło być zresztą inaczej, skoro obok niego był aktywny faktyczny organizator wizyty, a więc na pewno lepiej poinformowany i na pewno sprawniej działający. Co robi zatem ambasador tytularny Tomasz Turowski, cenny TW Orsom? Tego już drogi watsonie nie wiemy, ale ta niewiedza jest na wagę złota, bo to wszystko, co musimy wiedzieć. Skoro bliźniaki zamieniły się rolami, bo jak widzimy z występów ambasadora Bahra, nie wie on o niczym i niczym się praktycznie nie zajmuje [co jak wskazałem wyżej jest całkiem naturalne, wziąwszy pod uwagę obecność faktycznego organizatora], osobą wykonującą obowiązki ambasadora RP na lotnisku XUBS jest organizator wizyty Tomasz Turowski. Ma konieczne kompetencje formalne, a nawet pompatyczny, jednorazowy tytuł, co nie przeszkadza, iż jest on prawnie skuteczny.

Co robi ambasador Turowski? Tym się już nie chwali, ale skoro jest na miejscu, to z pewnością uzgadnia wszystko z gospodarzem, gubernatorem Antufiewem i innymi urzędnikami rosyjskimi. Z kim kontaktuje się po stronie polskiej, nie wiadomo, ale z całą pewnością są to ludzie działający dyskretnie, bo Turowski nigdzie, poza oczywi-stą obecnością w dokumentach przygotowania wizyty, czego nie sposób się wyprzeć, bo jego podpisy tam widnieją, we wszystkich relacjach jest starannie pomijany. Mamy zatem medialnego siwego pana, który nic nie wie i tajemniczego tajnego współpracownika, który organizuje i nadzoruje wszystko.
Czy to nie jest scenariusz na powieść szpiegowską? Dwóch ambasadorów bliźniaków, telewizyjny i egzotyczny. Oczywiście jest, tylko że to wydarzyło się naprawdę, a za zbytnią ciekawość można sprawdzić w piątek, jak wygląda parking w miejscu, gdzie nie sięgają kamery i popaść w nagłą depresję.

Dwa bliźniaki, dwa ośrodki

Skoro mamy rozgraniczone dwie postaci z dwoma różnymi emploi można naszkico-wać logiczne ścieżki do ich zleceniodawców. Przypuszczalnym mocodawcą ambasadora Bahra jest minister Sikorski, a sam ambasador działa w najlepiej pojętym interesie wypełnianej funkcji. To tłumaczy jego widoczne oburzenie, kiedy podejrzliwi dziennikarze – często niechcący, za pomocą półsłówek – napomykają o licznych, niewyjaśnionych i zagadkowych sytuacjach. Bahr, poza nobliwym wyglądem, naprawdę rzetelnie wykonywał polecenia i obowiązki. Jego przełożony organizację wizyt przekazał osobie na równorzędnym stanowisku, ambasadorowi Turowskiemu i polecił szczegóły zachować w tajemnicy dyplomatycznej. Z całym spokojem wewnętrznym Bahr nie robi nic, bo wie, że ktoś wykonuje to, co należy. Faktyczny organizator polecił mu zbliżyć się na odległość 150 m, ale nie bliżej, to podszedł. Zameldował przełożonemu to, co zobaczył, pojechał na cmentarz i powiedział to, co mu przekazano.

Równolegle, w ukryciu działa ambasador egzotyczny, który wykonuje – zapewne w kontakcie z mocodawcami w Warszawie, oficjalnymi [MSZ] i nieoficjalnymi [wywiad] – wszystko, co należy, a właściwiej – co zaplanowano. Oczywiście szczegółami się nie chwali, ale sądząc ze znakomicie zorganizowanej od ponurego poranka akcji propagandowej, plan został przeprowadzony gładko.
Ambasador Turowski z całą pewnością kontaktuje się z oficjalnymi czynnikami rosyjskimi, ale także z ukrytymi, nieoficjalnymi, co można odgadnąć m.in. z egzotycznej kariery jezuity. Jest bardzo wysoko umocowanym agentem, sprawdzonym i cieszącym się, zapewne nie bez powodu, zaufaniem. Zorganizował całe przedsięwzięcie i uzgodnił szczegóły, a co najważniejsze - w czasie jego realizacji osobiście nadzorował wszystko na miejscu.

Bardzo egzotyczny ambasador tytularny


O przypuszczalnych moskiewskich kontaktach Turowskiego można wnioskować z egzotycznej nomenklatury jego stanowiska, którą przedstawiłem na wstępie. Jest oczywiste, że ostentacja w działaniach tajnych jest wysoce niewskazana, bo zabójcza, zatem jeśli jakaś sytuacja jest ostentacyjnie wręcz niezwykła – a z taką mamy do czynienia w Smoleńsku, gdzie występuje obok siebie dwóch ambasadorów bliźnia-ków – to wyjątkowa sytuacja była nieunikniona. Dlaczego zatem na potrzeby opera-cji smoleńskiej nadano pompatyczny tytuł Tomaszowi Turowskiemu?

Moim zdaniem jednym wytłumaczeniem egzotycznej sytuacji dwóch bliźniaków jest decyzja co najmniej jednego z ośrodków. Skoro mamy do czynienia co najmniej z dwoma podmiotami zbiorowymi, które są jednocześnie podmiotami prawa między-narodowego – Warszawa i Moskwa, wchodzą w grę co najmniej one dwie. Wydaje się, że realnie działający w dobrej wierze ambasador Bahr, kontaktujący się tylko drogą oficjalną, otrzymał do operacji smoleńskiej swojego bliźniaka, który realizo-wał działania w uzgodnieniu z z mocodawcami ukrytymi, ale do tego nie potrzebo-wał pompatycznego tytułu, a wręcz był on przeszkodą. Ponadto był całkowicie – na mocy decyzji szefa MSZ – zagłębiony w oficjalne struktury warszawskie, był praco-wnikiem ambasady i do swych działań nie potrzebował wcale pompatycznego tytułu... chyba że musiał wykonać rzeczy, których nie mógł, bądź nie chciał wykonać ambasador Jerzy Bahr, a to dotyczy tylko czynności dyplomatycznych, bo śladów innych w życiorysie Bahra nie widać [choć niespodzianki czyhają na każdym kroku].

Z powyższego wypływa wniosek, że organizatorzy operacji smoleńskiej musieli nadać ambasadorski tytuł Turowskiemu, aby ten zalegalizował plan na miejscu zda-rzenia przez swoje pełnoprawne w sensie dyplomatycznym działania jawne i tajne. Nie przesądzam, czy decydującym w tej sprawie była Moskwa, czy Warszawa, faktem jest, iż Turowski kluczowe działania musiał z racji praktycznych uzgadniać i wykonywać wspólnie z Rosjanami, zdejmując ciężar tych tajemnic i odpowiedzial-ności za nie niejako z regularnych pracowników MSZ.

Podsumowując jego działanie, można powtórzyć konkluzję poprzedniego artykułu, że Turowski jest dyplomatyczną gwarancją, że sprawa smoleńska nigdy nie wymknie się spod rosyjskiej kontroli, bowiem wszystkie jego poczynania [a właściwie ich widoczny brak] mają oficjalną pieczęć legalnych, suwerennych, polskich władz, będących na miejscu zdarzenia w jego osobie, egzotycznego bliźniaka, ambasadora tytularnego RP. Przez samą swą obecność, nawet całkowicie bierną, na miejscu zdarzenia, ambasador RP zalegalizował i uprawomocnił wszystkie działania, podjęte w ramach przedstawienia „akcji ratowniczej” opodal lotniska wojskowego XUBS, ponieważ był ich uczestnikiem. Nie sposób dziś skutecznie podważyć ich skutków w sporach na gruncie prawa międzynarodowego, bowiem RP w osobie ambasadora Turowskiego z podjętymi działaniami całkowicie się zgodziła, a przynajmniej mimo upływu trzech lat, nic o jakichkolwiek nieporozumieniach na miejscu nie wiadomo. Oznacza to praktyczną, całkowitą zgodę RP na wszystkie działania Rosjan rankiem 10 kwietnia na miejscu zdarzenia.

Po to właśnie był potrzebny Rosjanom ambasador tytularny obecny osobiście na miejscu – do dyplomatycznej, nieodwołalnej legalizacji działań Moskwy. Aby War-szawa była całkowicie ubezpieczona, pilnował go ambasador Bahr, który – także osobiście obecny na miejscu – zalegalizował obecność i działania bliźniaka Turo-wskiego. Mógł się przecie w każdej chwili przeciwstawić i zaingerować, a nie uczynił tego. Tak to się bliźniacy nawzajem pilnowali, jak by powiedział montażysta Wiśnie-wski „oni mnie – a ja ich”, co po raz kolejny nasuwa przypuszczenie, że stosowanej metody „na bliźniaka” był doskonale świadomy [inscenizacja pobojowiska to nic innego, jak bliźniak miejsca katastrofy].
Teraz rozumiesz – mam nadzieję – dlaczego pojawiło się to dziwaczne nagranie ambasadora Bahra meldującego telefonicznie ministrowi, że „nie widać śladów życia”. Ono było po to, aby raz na zawsze zafiksować bezsporną obecność ambasa-dora na miejscu [a zatem ukryty cel legalizacji dyplomatycznej przedsięwzięcia]. Dwaj ambasadorowie, dwa ośrodki, dwaj symetrycznie wspierający i legalizujący się nawzajem bliźniacy. Czy to nie piękne prawnie rozwiązanie? Szachy to gra strate-giczna, uczy logiki, a ruscy szachiści mają najlepszą dyplomację na świecie. Dlatego symetryczni, szachujący się nawzajem bliźniacy i smoleński prawny mat. To nie teoria spiskowa, to fakt.

Z. Markowski

{tekst powyższy do swobodnej republikacji, w całości, bez skrótów}
piko
O mnie piko

Jaki jestem? Normalny - tak sądzę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka